„Nikt, tylko ja”
„Nikt, tylko ja” Sary Lundberg (wyd. Wytwórnia, tłum. Anna Czernow) to książka, przy której można spędzić bardzo długie chwile. Takie, w których czas się rozciąga, mięknie, przestaje być ważny. To książka, która pozwala poczuć się jak dziecko, niezależnie od tego, czy czytamy ją właśnie z dzieckiem, czy sami, dorośli, w ciszy, może późnym wieczorem. Jest na tyle symboliczna i metaforyczna, że każdy odnajdzie w niej coś własnego. W końcu każdy z nas był kiedyś dzieckiem.

Obserwujemy chłopca i jego mamę spędzających czas nad wodą — nad jeziorem albo stawem, nie ma to większego znaczenia. Całość przypomina leniwe, letnie popołudnie. Pluskanie w wodzie, budowanie zamków z piasku i rzeki. Chłopiec w pewnym momencie stwierdza, że chce popływać. On będzie łódką, a mama — pomostem. To jeden z najpiękniejszych symboli tej książki: relacja oparta na bliskości, bezpieczeństwie, na pewności, że zawsze jest dokąd wrócić. Mama jako bezpieczna przystań.
Przychodzi jednak moment, w którym chłopiec decyduje się rozwiązać węzeł. Wsiada do pontonu i unosi się na wodze. Mama w tym czasie rozmawia z inną kobietą, a on odwraca wzrok, kładzie się na brzuchu i przygląda się wodzie, zaroślom. Obserwuje kaczki, ryby, wodorosty, lilie wodne. I właśnie tutaj ilustracje Sary Lundberg wybrzmiewają najmocniej.



Ilustracje jak obrazy
To akwarele, które ogląda się jak obrazy. Impresjonistyczne, pełne przenikających się barw, światła i cienia. Nic nie jest tu przypadkowe. Każda plama koloru, każda linia ma swoje miejsce i sens. Gdy widzimy chłopca i mamę razem, dominuje światło, ciepło, słońce. Kiedy chłopiec odwraca się ku zaroślom, ku ciemniejszej zieleni, wchodzimy w inny świat. „Nikt, tylko ja”. Tylko jemu udało się rozwiązać węzeł. Tylko on jest teraz w swoim własnym świecie.
Na jednej rozkładówce po jednej stronie widzimy jasne sylwetki dorosłych, po drugiej — chłopca wśród cieni, jakie rzucają zarośla. I nie wiemy już, czy on naprawdę odpływa daleko, czy tylko zanurza się w swojej wyobraźni. Chłopca obserwują trzy postacie, trochę dzikie, trochę baśniowe. Czuwają nad nim. Jakby natura dawała mu wolność, ale jednocześnie szeptała: nic złego ci się nie stanie.

W tej podróży pojawia się także wyraźny dysonans. Na jednej stronie rozkładówki rozciąga się natura: woda, drzewa, sarna, jakby wstrzymująca oddech. Na drugiej — wycinka lasu, nagie przestrzenie i mężczyzna zapatrzony w ekran telefonu. Dwa światy zestawione obok siebie, bez komentarza, a jednak z ogromną siłą. To moment niepokoju, subtelne pęknięcie w tej opowieści, przypomnienie, że świat nie zawsze jest harmonijny i bezpieczny, że równowaga bywa krucha.
Chłopiec jednak płynie dalej. Przepływa obok wiosek i ogródków, przez kanały i środek miasta. Zaglądamy wraz z nim do cudzych domów, podglądamy fragmenty codzienności — ludzi zajętych swoimi sprawami, zanurzonych we własnych rytmach, w drobnym chaosie dnia powszedniego. Każdy w swoim świecie, każdy na chwilę widziany z perspektywy rzeki, która niesie dalej.



Powrót
Chłopiec spotyka innych dryfujących, w tym dziewczynkę, od której dostaje nasionko. Przez chwilę bawią się razem, potem każde odpływa w swoją stronę. Aż przychodzi moment, w którym ta podróż przestaje być tylko spokojnym dryfowaniem. Chłopiec wpada w nurt, który przyspiesza, aż w końcu spada z wodospadem w dół, w nieznane. To jedna z tych scen, które budzą niepokój, bo nagle ta swoboda, to oddalenie od mamy, zaczyna wydawać się zbyt ryzykowne. I właśnie wtedy pojawiają się trzy leśne postacie. Wyławiają chłopca z wody, wyciągają go na brzeg, rozpalają ogień, okrywają kocem.

Ten koc ma dokładnie ten sam wzór co sukienka mamy — bordowy, w kolorowe kwiaty. Subtelny, ale niezwykle wymowny znak. Nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że mamy nie ma obok, jej obecność trwa. Nawet gdy chłopiec odpływa daleko, mama wciąż czuwa. Może wydawać się, że jest zagadana, że jej uwaga na chwilę odpłynęła gdzie indziej, ale ta książka mówi coś zupełnie innego. Jest jak niewidzialna nić, która nie zostaje zerwana, tylko rozciągnięta.
Powrót do mamy
Powrót do mamy jest jedną z najpiękniejszych scen, jakie widziałam w książce dziecięcej. Mama bierze chłopca na ręce. Jest w tym geście spokój, miłość i ogromne bezpieczeństwo. Jako rodzic niemal czuje się ciężar dziecka, ramiona obejmujące szyję, to ciche „już jestem”. Chłopiec pokazuje nasionko. Nie wiadomo, co z niego wyrośnie. Może las. Może wspomnienie. A może opowieść o przygodzie.

„Nikt, tylko ja” to książka kompletna. Sztuka w czystej postaci. Słów jest niewiele, ale każde z nich ma wagę — mistrzowskie tłumaczenie Anny Czernow doskonale to podkreśla. Tu nic nie jest nadmiarowe. To książka, która uczy patrzeć, czuć, być. Która pokazuje dzieciństwo jako swobodę, bliskość z naturą, zanurzenie w wyobraźni. Te momenty, gdy wydaje się, że się nudzimy, a tak naprawdę właśnie wtedy dzieje się najwięcej.
To książka idealna — dla dzieci i dorosłych. Do wielokrotnego powrotu. Do zatrzymania się. I do bycia „tylko ja”.

„Nikt, tylko ja”, Sara Lundberg
Wiek: 4+


